integracje…

Minął pierwszy tydzień roku szkolnego.
Mam wrażenie, że trwał miesiąc.
Albo dłużej.
Wakacje wydają się sennym wspomnieniem, w dodatku: nie moim.
Mój etat to 22 godziny. W minionym tygodniu spędziłam w szkole dwa razy tyle.

Miałam już tego nie robić.
Miałam nie dokładać do Edukacji z własnej pensji.
Zaniosłam własny makaron, marshmallowy, taśmę.
Miałam nie odbierać telefonu poza pracą.
Odebrałam o 7 rano, aby uspokoić matkę, która martwi się, że córka znów będzie miała kłopoty w szkole.
Miałam dbać o „work-life balance”.
Miałam być SLOW.

Cóż…

Byłam FLOW.

Popłynęłam z energią młodych ludzi, którym jeszcze się chce.
Popłynęłam na spontanie warsztatów integracyjnych, które prowadzę dla klas pierwszych.
A że tych klas mamy w tym roku dziewięć – to i maraton warsztatowy zacny!
Choć sama koncepcja warsztatów wywołuje we mnie mieszane uczucia.
Nie wierzę w integrację, którą usiłujemy w szkołach przeprowadzać pomiędzy ławkami, dzwonkami, tablicą, a rzutnikiem – w wymiarze 2x45minut.
Nazywanie tego procesu „integracją” jest mocnym nadużyciem.
W moim rozumieniu Prawdziwą Integrację można osiągnąć maszerując ramię w ramię 45 kilometrów po górach. Wypływając w rejs. Wspólnie gotując dla 20-osobowej grupy. Budując obozowe latryny. Błądząc w lesie…
Potrzebne jest wspólne przeżycie, doświadczenie budzące emocje, no i sporo czasu…

No, ale rytuał musi być dopełniony, tradycji musi stać się zadość.
Robimy warsztaty dla pierwszoklasistów.
Bez złudzeń, że się zintegrują.
Z nadzieją, że choć trochę ich poznam, a oni odrobinę – poznają mnie i może będą mieli mniej oporów, żeby przyjść, kiedy życie ich dociśnie.
Idzie nam lepiej lub gorzej.
W sytuacji idealnej udaje się uzyskać efekt odprężenia. Rozluźniają się, śmieją, zaczynają ze sobą rozmawiać. Tak naprawdę. Choć nie zawsze się udaje.
Dziś się udało.

Podział na grupy.
 Randomowy.
Zawsze ryzykowny. Często wywołuje frustracje i opór.
Po co to robimy? A czemu nie mogę z Zosią – skoro Zosię już znam?
Karty ze słodkimi kotkami i szczeniaczkami odwracają uwagę od rozstania z Zosią, udało się przeprowadzić przegrupowanie.
Teraz siedzą przy stoliku. Cztery całkiem sobie obce osoby, które dotąd nie zamieniły ze sobą ani słowa.
Mają za zadanie znaleźć cechy wspólne.

– Proszę pani, ale nas nic nie łączy! Ja nawet nie chciałam tu być!

– A gdzie chciałaś być? – pytam.

W szkole Y. Zdawałam do Y, ale zabrakło mi punktów…

 – Taaak?! – odzywa się Druga – Mi też!

– Naprawdę?! – dziwi się Trzecia – Ja też chciałam do Y, ale się nie dostałam!

I ta Czwarta również.
Po chwili dyskutują z ożywieniem o swoich straconych szansach.
W szkole Y nie mają pojęcia, że mają „filię” w naszej szkole.
Tak jak decydenci, odpowiedzialni za tegoroczną absurdalnie nieprzemyślaną rekrutację, nie mają pojęcia, że zamienili marzenia wielu dzieciaków w największe życiowe rozczarowanie…
Nie po raz pierwszy…

Ja robię swoje.

Teraz na przykład muszę się skupić na tym, aby pomóc młodzieży zobaczyć w tym „życiowym rozczarowaniu” szansę dla siebie.
Dam radę! W końcu: mam w tym wprawę.
Pracuję w oświacie blisko ćwierć wieku.
W niekończącym się maratonie rozczarowań i frustracji codziennie znajduję „szansę dla siebie”.
Ale codziennie też popełniam błędy i przekonuję się, że się myliłam.
Tak jak dziś: gdy okazało się, że warsztaty integracyjne jednak mają sens 😉
Te odkrycia, poczucie, że nic nie jest przesądzone, zaskoczenie chroniące przed rutyną sprawiają, że  wciąż tu jestem  <3

A co Ciebie zaskoczyło w tym tygodniu?

fot. Filip Konieczny

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *